O PRZYJEMNOŚCI ROBIENIA SOBIE PRZYJEMNOŚCI


Wydaje się takie oczywiste, że robienie sobie przyjemności jest bardzo przyjemne i nie ma o czym dyskutować. Jednak, gdy się trochę nad tym zastanowimy, sprawa zaczyna być bardziej skomplikowana. Wiadomo, że każdy ma swoje mniejsze lub większe przyjemności, które sprawiają mu radość.  Pytanie tylko, kiedy i czy w ogóle z nich korzystamy. Zauważyłam, że bardzo często zanim zrobimy coś dla siebie, musimy wypełnić mnóstwo powinności, by w swoim mniemaniu zasłużyć na nagrodę w postaci czegoś miłego. Głównie dotyczy to obowiązków domowych, zobowiązań w pracy czy odpowiedzialności za bliskie nam osoby… My, kobiety, mamy wrodzoną skłonność do poświęcania się, która dodatkowo bardzo mocno premiowana jest przez patriarchalny świat. Myśląc w ten sposób, automatycznie stawiamy siebie na szarym końcu w kolejce do przyjemności.  Przyzwyczajamy się do tej roli i tylko czasami przelatuje nam przez głowę myśl, że przydałoby się, by inni też zatroszczyli się o nas. Taka refleksja najczęściej dopada nas, kiedy jesteśmy zmęczone, podpieramy się nosem i nie w głowie nam żadne przyjemności, tylko przysłowiowy święty spokój. Prawda jest taka, że same musimy o siebie zadbać. Warto postawić siebie na pierwszym miejscu „życiowego podium”, a dopiero potem całą resztę świata. Zadowolone, spełnione i szczęśliwe, mamy znacznie więcej do zaoferowania. Dobra energia, uśmiech i chęć dzielenia się nimi przychodzą wtedy naturalnie, bo nie mamy do nikogo i do niczego pretensji. Nazywam to zdrowym egoizmem, bo dzięki takiej postawie żyjemy własnym życiem, a nie przeżywamy go jako towarzyszki cudzego… Zrobiło się bardzo poważnie… a tak naprawdę, chciałam Wam powiedzieć, że dopiero całkiem niedawno dałam sobie całkowite przyzwolenie na czerpane radości z robienia przyjemności. Tak po prostu, bez wyrzutów sumienia i myśli, że powinnam w tym czasie być gdzieś indziej albo robić coś pożytecznego… i jest to fantastyczne uczucie. Okoliczności mojej mentalnej metamorfozy były raczej niezbyt miłe, bo trudno o większą lekcję życia niż rozwód… ale wyciągnęłam z niej wnioski i nie zamierzam popełniać tych samych błędów. Wzięłam pełną odpowiedzialność za siebie, swoje życie, spełnienie marzeń i szczęście, bo tylko na to mam realny wpływ. Nie czekam aż ktoś zrobi to za mnie. Jestem sobą i staram się być najlepszą wersją siebie, dla siebie i dla innych. Wierzę, że to wystarczy, by mieć fajne życie, w którym jest miejsce na wiele przyjemności 🙂

Przez wiele lat, jedną z przyjemności, która wypełniała mi większość tzw. wolnego czasu, był blog. Zdarzało się czasem, że przegrywał z wakacyjnymi szaleństwami albo wciągającą lekturą, ale generalnie zaprzątał moją głowę non stop. Teraz blog ma niestety znacznie większą konkurencję i żeby była jasność, wcale nie przybyło mi wolnego czasu… Przybyło za to osób, z którymi spędzam miło czas. Częściej wychodzę na miasto, zaliczam wernisaże oraz wystawy, chodzę do kina (czasem nawet sama), na lody, na kawkę, na spacery i na treningi… Jak widzicie, lista jest dość długa. Nie dziwcie się zatem, że wpisy na blogu pojawiają się sporadycznie. Być może w przyszłości się poprawię, kiedy będę na emeryturze i będzie to moje podstawowe zajęcie. Chociaż nie jestem taka pewna, bo wszystkie emerytki jakie znam, strasznie są zarobione 🙂 .

Chciałabym podzielić się z Wami dwoma przyjemnościami, z których i Wy możecie skorzystać, jeśli mieszkacie w Warszawie lub jakoś niebawem w niej będziecie.

Koncerty Chopinowskie w Łazienkach Królewskich

Od 14 maja aż do 24 września, w każdą niedzielę, o godzinie 12.00 i 16.00, można leżeć na kocyku, wygrzewać się w słoneczku i słuchać pięknej muzyki. Występują znani pianiści z całego świata, w tym także z Polski. Króciutki fragment inauguracyjnego koncertu możecie zobaczyć tutaj → Łazienki. W tym roku, na koncert w plenerze namówiłam moją wspaniałą koleżankę Kasię, z którą razem pływamy. Pogoda nam dopisała, a po muzycznej uczcie poszłyśmy jeszcze na pyszne jedzonko do Krowarzywa.

Więcej informacji o tym wydarzeniu znajdziecie na stronie Łazienek Królewskich.

 

Wystawa „Przeczarowując świat” w Zachęcie

Wystawa romskiej artystki Małorzaty Mirga- Tas w Zachęcie to prawdziwa petarda. Nie jestem znawcą sztuki i nie mam zbyt dużego doświadczenia w chodzeniu po galeriach, ale wiem, że warto zobaczyć to na żywo. Instalacja składająca się z dwunastu wielkoformatowych tkanin, odpowiada dwunastu miesiącom w kalendarzu i przypisanym jej znakom zodiaku. Każda praca podzielona jest na trzy pasy. Na górnym znajdujemy obrazy z wędrówki Romów przez Europę, na środkowym portrety przedstawicielek romskiej społeczności oraz symbole związane z magią i astrologią, a na dolnym obrazy ze współczesnego życia Romów. Rozmach, wielkość tkanin, kolorystyka, kompozycje, dobór materiałów, ich koloru oraz faktury… Wszystko razem powala z nóg. Zrobiłam krótki filmik ( Zachęta wystawa ), ale na żywo wygląda to o niebo lepiej. Polecam Wam z całego serca. Wystawa trwa do 23 lipca, więc nawet Silverowiczki spoza Warszawy mogą zdążyć ją obejrzeć.

Na wystawę poszłyśmy z Joasią, moją przyjaciółką z pracy. Piątkowe wieczory, po zamknięciu butiku, postanowiłyśmy spędzać na miastowych przyjemnościach. Wyjście do galerii było właśnie jedną z nich.

Moje drogie Silverowiczki,
Nie namawiam Was do jakichś rewolucyjnych zmian w Waszym życiu.  Mam tylko nadzieję, że macie swoje przyjemności i korzystacie z nich bez żadnych ograniczeń. Jeśli znajdziecie chwilkę, napiszcie w komentarzach, co sprawia Wam przyjemność i jak często sobie na to pozwalacie.

Do następnego razu,
SIWA

P.S. Mam jedną przyjemność, która nie jest zbyt zdrowa… Uwielbiam się opalać. Wygrzewanie się w słońcu na tarasie… Oj tak!!! Dzięki Joana za zaproszenie do Milanówka. Było cudownie.

Możesz także polubić

10 komentarzy

  1. Bardzo dobry tekst.
    To bardzo smutne, że my kobiety mamy tę skłonność służalczą wobec własnej rodziny, smutne też, że w oczach domowników niektóre czynności są przypisywane tylko nam do wykonania. Tak jest, ale to my wychowujemy dzieci i my w większości mamy wpływ na to, by kształtować ich charaktery i zmieniać przypisane przez społeczeństwo wzorce zachowań. Nawet kosztem dziwnych spojrzeń otoczenia i bliskich, jak zauważyła moja przedpisząca. Dalej więc!
    Z perspektywy czasu widzę, że właśnie małżeństwo było dla mnie bardzo ograniczające, z ochotą weszłam w rolę i dopiero „wyrzucenie” dzieci z gniazda dało mi świadomość, że nic nie muszę. Były bunty na pokładzie, owszem, ale… ogarnęłam.
    I jeszcze w jednym masz rację – na emeryturze ciągle dzień za krótki!
    A opalanie, niektórzy uważają, że właśnie jest zdrowe, bo dzięki temu wytwarzamy witaminę D3. A dla Ciebie jest przyjemnością i to jest najważniejsze, o reszcie pomyślimy jutro!
    Pozdrawiam.

    1. Witaj Doroto,
      Ciesze się, że ogarnęłaś sprawę na swoich warunkach. To prawda, że nic nie musimy, a możemy wszystko. Uważam to za największy przywilej dojrzałości. Za żadne skarby nie chciałabym mieć znowu 30 lat i po raz kolejny prostować wszystkie życiowe ścieżki. Kocham tę świadomość, że najważniejsza dla siebie jestem ja i zasługuję na bycie szczęśliwą. Wszystkich niezadowolonych odsyłam do zajęcia się sobą i swoimi problemami.
      Z zarobionymi emerytkami stykam się na okrągło, kiedy próbuję się z którąś umówić 😉 .
      Buziaczki,
      SIWA

  2. Brawo, Agusia!! 🙂 Żyj pełnią życia. Czasami się ciągnie, wydaje trudne i nudne – a potem nagle widzisz, że to „jak z bicza trzasnął”, było, nie ma. Właśnie wróciliśmy z Toskanii, z długich wakacji, które zawsze nas uszczęśliwiają. Był to „wyjazd z cieniem”… tu z przed nim zmarła moja koleżanka z zajęć włoskiego – parę dni wcześniej rozmawiałyśmy jeszcze przez telefon, strasznie fajna osoba, pełna radości życia i planów. Myślę o niej i nie mogę uwierzyć, że już się nie zobaczymy ani nie pogadamy 🙁 Jako jedyna znała jedno z moich ukochanych miejsc w Toskanii. Planowałyśmy tam „obóz językowy” naszej małej włoskiej klasy. Włoski to jedna z tych przyjemności, których nie odpuszczę… zamierzam uczyć się go do końca życia. Wystawę Małgorzaty Mirgi-Tass widziałam; potem „przykryły” te wrażenia inne muzea i obrazy… warto szukać piękna i „kraść” je oczami 🙂 Museo di San Marco we Florencji ma tyle cudownych obrazów i fresków Fra Angelico, że na ich wspomnienie jeszcze mi się w głowie kręci 😉

    1. Witaj Aldonko,
      Jak to w życiu bywa, dopiero śmierć bliskich nam osób skłania nas do refleksji nad kruchością naszego życia… Robimy dalekosiężne plany, odkładamy różne przyjemności, bo praca, bo coś tam… Banalne stwierdzenie, że trzeba żyć tu i teraz, pasuje jak ulał. Myślę, że Twoja koleżanka była z Tobą w Waszej ukochanej Toskanii i będzie zawsze, gdy tylko o Niej pomyślisz. Otaczanie się pięknem jest jak najbardziej wskazane. Dotyczy to zarówno sztuki, jak i ludzi. We Włoszech wszystko dookoła wprawia w zachwyt. Krajobrazy, architektura, kolory… Jest to niewątpliwie wielka przyjemność. Troszkę zazdroszczę Ci tej włoskiej przygody 🙂
      Buziaczki,
      SIWA

  3. Witam serdecznie!
    Bardzo mocno się z Tobą zgadzam w kwestii przyjemności. Ja również miałam podobną do Twojej refleksję i też w trochę smutnych okolicznościach.
    Dwa lata temu miałam problemy ze zdrowiem, a jak wiadomo, takie momenty w życiu pozwalają lepiej widzieć, co jest naprawdę ważne.
    Przekonałam się, że znaczną część swojego czasu i największą życiową energię poświęcam na to, co nie sprawia mi żadnej przyjemności. Ciągle w pośpiechu, w stresie, że nie dość dobrze, że może o czymś zapomniałam, czegoś nie przewidziałam. Nieustanna presja i napięcie.
    Konfrontacja z chorobą uświadomiła mi to, jak chciałabym spędzać czas i jak mało poświęcam czasu na to, co lubię, co sprawia mi przyjemność, a jak dużo na to, co mnie „zadręcza”:(
    Warto sobie zadać czasem takie pytanie i spróbować chociaż trochę wyrównać te proporcje.
    Chyba, że są takie szczęśliwe Sylwerowiczki,którym się to całe życie udaje i którym i zazdroszczę i gratuluję.
    W związku z powyższym, życzę Ci Agnieszko wielu przyjemności:), ale nie zapominaj też o blogu, bo jest on też przyjemnością dla Twoich czytelniczek:)
    PS. Kocham wycieczki. Turystyczne wypady! W przyszłym tygodniu wybieram się z moimi studenckimi przyjaciółkami na mały wypad do Hiszpanii. Mam nadzieję, że będzie to dla nas wielka przyjemność!
    Pozdrawiam!

    1. Witaj Grażynko,
      Oczywiście nikomu nie życzę, by dopiero w trudnych okolicznościach rewidował swoje podejście do przyjemności. Postanowiłam poruszyć ten temat na blogu, bo chciałam skłonić Silverowiczki do refleksji na temat robienia sobie przyjemności bez niepotrzebnych życiowych ani (tak jak w Twoim przypadku) zdrowotnych turbulencji… Poświecenie sobie uwagi, pielęgnowanie siebie, spełnianie swoich potrzeb. Tak ciężko czasem wydusić z kobiet, co lubią, o czym marzą… Wyzwolenie się z poczucia winy i obowiązku sprawiania tylko innym przyjemności, jest szalenie ważne, bo dzieci idą w świat, czasem także mąż (w poszukiwaniu innych przyjemności) i często zostajemy same. Dobrze więc mieć kontakt ze sobą, znać swoje możliwości i potrzeby, umieć o siebie zadbać, poprawić sobie nastrój, pocieszyć, a czasem nawet utulić w żalu. Wtedy nie będziemy trzymały kurczowo przy sobie dzieci, ani nie będziemy miały ochoty na tkwienie w toksycznych związkach. Życie może być przyjemne. Nie musi być wcale pasmem cierpienia i poświęcenia. Kochajmy siebie przynajmniej tak samo jak naszych partnerów, dzieci czy przyjaciół. To chyba nazywa się „złoty środek” 🙂
      Życzę Ci udanego wypadu do Hiszpanii. Bawcie się dobrze i sprawiajcie sobie jak najwięcej przyjemności.
      Buziaczki,
      SIWA

  4. Dobry artykuł! Cieszę się, że znalazłaś swój czas na przyjemności, że masz wokół wspaniałych ludzi, którzy Ci w tym pomagają i Cię wspierają.
    Czasem mojej „przemiany” była pandemia i lockdowny. Narastająca frustracja pchnęła mnie do wyjścia z domu, z pracy, do zmiany otoczenia. Wybrałam taniec i gimnastykę. To pierwsze świetnie oczyszcza moją głowę. Drugie, dobrze robi mojemu ciału. Duszy natomiast marzy się odwiedzenie wystawy prac Pani Małgorzaty. Może będzie kiedyś okazja bliżej mnie…

    Pozdrawiam, ściskam

    1. Witaj Sabo,
      Masz rację, że wokół mnie są wspaniali ludzie. Myślę, że relacje z nimi są właśnie kluczem do mojego szczęśliwego życia. Przekonałam się o tym w najtrudniejszym dla mnie momencie, a teraz, gdy już wszystko się ułożyło, staram się pielęgnować swoje relacje z jeszcze większą atencją. W zachowaniu równowagi pomógł mi również sport. Początkowo, na treningach wyrzucałam z siebie głównie negatywną energię. Teraz chodzę na pływanie już dla przyjemności, by mieć poczucie, że zrobiłam coś dobrego dla siebie, spotkać się z koleżankami, po prostu miło spędzić czas… Wystawa naprawdę warta grzechu. Może ruszy w Polskę 🙂
      Buziaczki,
      SIWA

  5. Brawo, brawo, brawo. Tylko pozazdrościć zapału, energii i samoświadomości. Dojście do tego, że jest się w pełni uprawnionym do robienia sobie przyjemności beż wyrzutów sumienia i dziwnych spojrzeń otoczenia i bliskich…bezcenne. ale to niestety bardzo często tylko marzenie. Jak się do tego dojdzie to przyjemność jest podwójna. Moją ogromną przyjemnością jest pobyt nad morzem, niezależnie od pogody i pory roku. Działa na mnie jak zastrzyk endorfin. Spędzenia czasu w towarzystwie miłych serdecznych, szczerych osób, wizyta w ukochanym butiku gdzie człowieka naładują pozytywną energią jak nigdzie indziej. Trochę tego jest jak się okazuje i dobrze, bo czas ucieka szybciej niż nam się wydaje, a to co przeżyjemy to nasze! Róbmy sobie dobrze bo jak wspomniałaś kto jak nie my same sobie? Uściski D.

    1. Witaj Dorotko,
      Dojście do tego, że zasługujemy na przyjemności bez względu na okoliczności jest niezwykle wyzwalające. Morze i „nasz półwysep” to najprzyjemniejsze miejsce na ziemi, zgadzam się z Tobą w 200%. Korzystajmy zatem ile się da.
      Buziaczki,
      SIWA