Choćbym nie wiem, jak bardzo nie lubiła zimy, ona wcale się nie obraża i nie odchodzi. Wiadomo, jest luty i lepiej podkuć buty niż liczyć na cieplejsze dni. Zawsze można ponarzekać, ale można także się jakoś dostosować. Wybieram tą drugą opcję i zakładam ciepłe chusty lub szale, wtedy żaden mróz nie straszny mi wcale.
Oprócz ciepłych „otulaczy”, ważny jest sposób ubierania. Cały czas króluje niepodzielnie cebulka. W dzisiejszej stylizacji mam na sobie aż 5 warstw. Ich ilość rośnie proporcjonalnie do ilości stopni na minusie, nietrudno więc zgadnąć, że zdjęcia robione były na dużym mrozie. Płaszcz, kardigan, top z golfem założony na sweter, ciepła bielizna i na deser chusta w kratę. Cieplutki zestaw.
Na dużym mrozie nie da się przetrwać bez rękawiczek. Moje kaszmirowe ALLUDE są nie tylko miękkie, ale przede wszystkim ciepłe. Na dodatek ładnie się komponują kolorystycznie z butami i torebką.
Cała stylizacja utrzymana jest w kolorystyce chusty. Uwielbiam wręcz, gdy dodatki spinają look w całość. Granatowa czapka pasuje do topu, swetra i butów. Kardigan wchodzi w szarość chusty, a niebieski pasek kraty świetnie się łączy z błękitem dżinsów, które notabene „podwędziłam” mężowi. Są to klasyczne boyfriendy, ale w tym przypadku, powinny nazywać się husbendfriendy;)
Bez płaszcza dobrze widać warstwy, które się pod nim ukrywały. Srebrny kardigan znany jest dobrze stałym czytelniczkom. Zazwyczaj występował w towarzystwie czerni, tworząc ładne zestawienie SilverBlack. Tym razem z granatem jest mniejszy kontrast, ale nadal ciepło i uroda kardigana są niezastąpione.
Trochę niechętnie zdejmowałam chustę, aby pokazać co mam pod spodem.
Ela, moja koleżanka z pracy, która jest autorką zdjęć dzisiejszej stylizacji, zaczęła mnie rozśmieszać, bo stwierdziła, że jestem zbyt poważna i będzie mi dużo cieplej, jak będę się chichrać. Coś w tym było. Pomimo dużego mrozu, udało mi się w końcu chustę zdjąć.
Na zdjęciach tego nie widać, ale przy temperaturze -10°C zakładam pod spodnie rajstopy. Nienawidzę tego, ale bez nich dżinsy przymarzłyby mi do nóg. Coś za coś. W tym przypadku stawiam na ciepło, nawet kosztem mojej wygody.
Jeszcze parę zbliżeń i kończy się nasza przygoda z modną chustą w kratę. Tęsknię za wiosną i prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy założę na siebie tylko 2 warstwy a nie 5. Nawet czapki, które uwielbiam, już mi się znudziły. Dlatego mam gorący postulat: ZIMA MUSI ODEJŚĆ I TO JAK NAJSZYBCIEJ !!!
Mam na nosie moje ulubione okulary, w których wypatruję pierwszych oznak wiosny. Nie wiem tylko czy wystarczy mi sił i czy nie popełniłam falstartu? Podobno, tak mówią prognozy pogody, niebawem ma przyjść ocieplenie, a luty ma się z nami ciepło pożegnać. Oby tak było.
Na koniec mała autoreklama. Zapraszam Was serdecznie do polubienia mojej strony na FACEBOOK’u i INSTAGRAM’ie . Dzięki Waszym polubieniom i udostępnieniom, strona może dotrzeć do większej grupy kobiet, na czym oczywiście mi bardzo zależy.
Zima jest fajna w górach, ale w mieście traci na uroku, w przeciwieństwie do Ciebie. Zawsze się obronisz, nawet w warstwach 🙂
Witaj Pati,
Zgadzam się z Tobą, że zima jest fajna w górach, w lesie, nawet nad morzem lub jeziorem, ale w mieście to tylko kłopot, sól na butach i te koszmarne tony ciuchów, które trzeba na siebie wkładać. Staram się, jak mogę, robię „cebulowe” stylizacje i próbuję jakoś dotrwać do cieplejszych dni… Oby do wiosny:)
Buziaczki,
SIWA
Brawa dla Eli za rozśmieszanie 🙂
Husbendy, niezły pomysł 😉 W moim przypadku nic z tego – w dżinsach męża aktualnie utopiłabym się… ale „podwędziłam” mu czarny T-shirt. Wiwat wspólnota!
5 warstw na siebie nałożyć, i nie wyglądać jak kopka siana, może chyba tylko „żyrafa”. Ja lubię zimę, cieszę się takimi dniami jak dziś: słońce i lekki mróz. Choć kiedyś przeraziłam się, gdy policzyłam, że równo pół roku nie rozstawałam się z czarnym kożuchem do kostek… Warstwy w mieście zatem nie; prosty, długi kożuch gdy bardzo zimno i puchowy krótki płaszczyk gdy zimno mniej – to mój patent na przetrwanie polskiej zimy. Grzecznie za to wkładam (i zdejmuję, wkładam i zdejmuję…) wiele warstw ubrań „na cebulkę”, gdy jestem na nartach albo na spacerze w górach…
Aldonko,
Husbendy na mojego Męża są mocno obcisłe, to tzw. obciślaki, ale dla mnie luźne dżinsy, pod które mogłam zmieścić te paskudne rajstopy. Pożyczanie różnych części garderoby od M nie jest proste. Najczęściej podbieram mu T-shirty i szaliki zimą. Czasem lubię założyć jego wielką, sportową bluzę, szczególnie, gdy nie ma go w domu i troszkę zatęsknię…
Cebulka, choć często polecana, nie jest taka łatwa do wprowadzenia w życie. Grozi zawsze tym, że będziemy wyglądać jak kopka siana. Ja w płaszczu i kamizeli, właśnie tak wyglądam, ale mi się podoba i nic nie powstrzyma mnie przed zakładaniem cieplutkich warstw. Jeszcze trochę i odrzucimy za siebie te wszystkie kożuchy, puchówki i futerka. Dziś patrząc za okno aż chce się założyć coś kolorowego. Może zrodzi się z tego jakaś „boska” nieczarna stylizacja?
Pozdrawiam,
SIWA
By continuing to browse this site, you agree to our use of cookies.
4 komentarze
Zima jest fajna w górach, ale w mieście traci na uroku, w przeciwieństwie do Ciebie. Zawsze się obronisz, nawet w warstwach 🙂
Witaj Pati,
Zgadzam się z Tobą, że zima jest fajna w górach, w lesie, nawet nad morzem lub jeziorem, ale w mieście to tylko kłopot, sól na butach i te koszmarne tony ciuchów, które trzeba na siebie wkładać. Staram się, jak mogę, robię „cebulowe” stylizacje i próbuję jakoś dotrwać do cieplejszych dni… Oby do wiosny:)
Buziaczki,
SIWA
Brawa dla Eli za rozśmieszanie 🙂
Husbendy, niezły pomysł 😉 W moim przypadku nic z tego – w dżinsach męża aktualnie utopiłabym się… ale „podwędziłam” mu czarny T-shirt. Wiwat wspólnota!
5 warstw na siebie nałożyć, i nie wyglądać jak kopka siana, może chyba tylko „żyrafa”. Ja lubię zimę, cieszę się takimi dniami jak dziś: słońce i lekki mróz. Choć kiedyś przeraziłam się, gdy policzyłam, że równo pół roku nie rozstawałam się z czarnym kożuchem do kostek… Warstwy w mieście zatem nie; prosty, długi kożuch gdy bardzo zimno i puchowy krótki płaszczyk gdy zimno mniej – to mój patent na przetrwanie polskiej zimy. Grzecznie za to wkładam (i zdejmuję, wkładam i zdejmuję…) wiele warstw ubrań „na cebulkę”, gdy jestem na nartach albo na spacerze w górach…
Aldonko,
Husbendy na mojego Męża są mocno obcisłe, to tzw. obciślaki, ale dla mnie luźne dżinsy, pod które mogłam zmieścić te paskudne rajstopy. Pożyczanie różnych części garderoby od M nie jest proste. Najczęściej podbieram mu T-shirty i szaliki zimą. Czasem lubię założyć jego wielką, sportową bluzę, szczególnie, gdy nie ma go w domu i troszkę zatęsknię…
Cebulka, choć często polecana, nie jest taka łatwa do wprowadzenia w życie. Grozi zawsze tym, że będziemy wyglądać jak kopka siana. Ja w płaszczu i kamizeli, właśnie tak wyglądam, ale mi się podoba i nic nie powstrzyma mnie przed zakładaniem cieplutkich warstw. Jeszcze trochę i odrzucimy za siebie te wszystkie kożuchy, puchówki i futerka. Dziś patrząc za okno aż chce się założyć coś kolorowego. Może zrodzi się z tego jakaś „boska” nieczarna stylizacja?
Pozdrawiam,
SIWA